wtorek, 22 marca 2011

Informacje praktyczne dla zwiedzających - stale uzupełniane

1. Burj Khalifa - najwyższy budynek świata - dostępny dla zwiedzających w cenie 100 DHS od osoby, jeśli bilet kupuje się z kilkudniowym wyprzedzeniem lub za 400 DHS od osoby z wejściem tego samego dnia. Najlepiej bilet kupić na do godziny przed zachodem słońca, wówczas za jednym zamachem można zobaczyć Dubaj dniem, o zachodzie słońca i nocą, oraz pierwszy pokaz słynnej dubajskiej fontanny u podnóża Burj Khalifa.
2. Dubajskie Zoo, skromne, ale warto zobaczyć, jest nieczynne we wtorki.
3. Jeśli wybieracie się do Dubaju grupą (co najmniej 2 osoby,) warto po przyjeździe kupić The Entertainer Book, książka ta zawiera kilka setek, jak nie więcej kuponów na wejścia do restauracji, kawiarni, i korzystanie z rozrywek na miejscu - z reguły to działa tak, że jedna osoba płaci normalną stawkę, a druga wchodzi/je gratis, jednorazowo zwykle można w jednym miejscu wykorzystać maksymalnie 2 kupony.
4. Palma Jumehira - przejazd kolejką jednoszynową w obie strony od pomiędzy stacjami końcowymi (są w sumie 4) kosztuje 25 DHS, warto wybrać się bo widoki są piękne, można zrobić fajne zdjęcia, jeśli ktoś to lubi, wówczas należy wybrać się na przejazd przed południem, bo słońce świeci z właściwszej strony do fotografowania.

Może mały comeback, tak na próbę?






Ho, ho, ale dawno nie pisałam. Można by pomyśleć, że już nas tu nie ma, ale nie... prawda jest taka, że wena mnie opuściła i przestałam się troskać o spuściznę dla potomności, a zaczęłam się więcej ową potomnością zajmować w realu, po prostu.
W nowym domu, od września udało nam się pokonać kolejno: mrówki, karaluchy (które jak się okazało przywoziliśmy nieświadomie i niefrasobliwie w siatkach z zakupami), ćmy i myszy (jedną na śmierć, drugą przegoniliśmy za pomocą łagodnej perswazji i szczotki do zamiatania), a wczoraj cykadę - sztuk 1.
Czy ja pisałam o tym, że w Dubai Mall w restauracji na pierwszym piętrze podczas kolacji przez salę jadalną przebiegł szczur - wprost do kuchni? Napisałam do dyrekcji tego CH, ale mnie grzecznie poczęstowali autoresponderem i następnie olali. My ze swojej strony zaprzestaliśmy posilać się w owej restauracji, jak również w kilku sąsiednich. Wszak nie wiadomo, czy szczur był tam rezydentem, czy tylko w odwiedzinach. Karaluchy w CH, w sklepach i restauracjach są na porządku dziennym, niestety, czy to klimat, czy brak przesadności w higienie, czy też większa tolerancja na obecność natury, czy też wszystkie te czynniki, razem wzięte, ale jest nagminne, powszechne i trzeba albo to zaakceptować albo zwariować.
Kontynuując wątek zwierzęcy, w Al Ain odwiedziliśmy Zoo. Zdecydowanie największe wrażenie zrobiły na nas białe lwy, goryl i nosorożce, które się do siebie zalecały, biegając tak, że się ziemia trzęsła. Fajne było to, że zwierzęta safari były na jednym bardzo dużym wybiegu: żyrafy, zebry, nosorożce, antylopy (lwy szczęśliwie osobno...). No, a jak zwierzęta się pochowają lub nie spełnią oczekiwań gawiedzi wychowanej na wrocławskim zoo, to zawsze można liczyć na małpy oczywiście. Nie polecam korzystać z gastronomii na terenie zoo (kfc itp.) i z toalet (na narciarza).
Ponieważ w islamie psy się nie cieszą szacunkiem i sympatią, te czworonogi nie znajdą tu żadnych ułatwień ani taryfy ulgowej. Przeważają koty, zwłaszcza bezpańskie, te są tolerowane, a nawet nierzadko obdarzane całkiem ciepłymi uczuciami i strawą. Nie mam pojęcia, czy ktoś się tu zajmuje hodowlą, te koty które widziałam to takie swojskie mieszańce. Są również prowadzone schroniska, z tego co wiem głównie przez ekspatki, ale z błogosławieństwem rodziny panującej - często są organizowane akcje charytatywne, zbiórki pieniędzy, wyposażenia tych schronisk, prowadzone są super wzorowo. Dużo zwierzaków znajduje nowych lub pierwszych właścicieli. Nie zauważyłam, żeby porzucanie zwierząt na ulicach było nagminne, raczej jeśli już są to przypadki odosobnione, jest specjalny numer, pod który można zadzwonić i zgłosić błąkające się zwierzę. Praktycznie wszystkie zwierzęta są oczipowane, z wyjątkiem tych od początku zaznających nieskrepowanej wolności. Mieliśmy na początku, kiedy zamieszkaliśmy na osiedlu, epizod z kotką, która się próbowała gdzieś zadomowić. Wiem, że właśnie trafiła do takiego schroniska, zrobiono jej zdjęcia i znalazła nowego właściciela. Miała obrożę z resztką numerka i była niesłychanie namolna, miauczała tak, że aż ciarki przechodziły. Gardziła mlekiem, domagała się pieszczot i mięsa, jednakże po obróbce wstępnej - hasające w ogródku myszy traktowała rozrywkowo.
A i słyszałam, że w okolicy są rekiny, podobno w większości te niegroźne - ciemne nieduże, ale zdarzają się i mięsożerne - pojedyncze przypadki. Zatem już wiem skąd moja wrodzona niechęć do wypływania na otwarte morze...basen jest zimą podgrzewany, latem chłodzony, czasem odwrotnie jak się pomylą, a rekiny jedynie dmuchane, adrenaliny dostarczają wyścigi do wolnego leżaka oraz liczenie sekund kiedy własne dziecko (dzieci) wstrzymuje oddech pod wodą. Gorąco polecam :-)

poniedziałek, 13 września 2010

Wakacje w Polsce - gorąco polecam!!!

Niestety już po wakacjach, ale z drugiej strony, to dobrze, bo wracamy do codziennego uporządkowanego życia. Wakacje spędziliśmy w Polsce - nad morzem i w górach, potem Radek musiał wracać, a ja jeszcze zostałam do końca lipca. Pierwsze wrażenia po przylocie do Polski w czerwcu było takie, że wszystko co przedtem wydawało mi się takie zwyczajne, a nawet, o zgrozo, pospolite i brzydkie, teraz nabrało innych barw. Warszawa, wspaniała, budynki starsze niż 10 lat, chodniki na ulicach, spacerujący ludzie, chłodno (tylko 30 stopni), wiejska droga po prostu urzekająca, wokół zielono, brak składowisk śmieci budowlanych co 10 m. I krajobraz zmienny - domy, drzew, kwiaty, krzaczki, rzeka raz większa a raz mniejsza, niespotykane od wielu miesięcy zwierzątka (czytaj psy), od razu nabrałam wakacyjnego nastroju. Nad morzem cudnie, piękna plaża z miękkim piaseczkiem, wspaniałe wydmy, latarnie morskie, mnóstwo miejsc do spacerów zwiedzania, a ceny jakże rozsądniejsze. Góry (Stołowe) to po prostu był dziki zachwyt, nic nam nie przeszkadzało, ani upały przeplatane ulewami, ani tłumy turystów, ani kiczowate stragany. Naprawdę dzięki tej emigracji doceniamy uroki ojczyzny, które przedtem wydawały nam się więcej niż skromne. Łyżką dziegciu była skręcona noga w przeddzień wyjazdu z gór, ale dzięki temu miałam mnóstwo czasu żeby oddać się w Polsce poszukiwaniom niani dla chłopaków.
Zajęło mi to około 10 dni, ostateczną decyzję podjęłam dosłownie siedząc na lotnisku przed lotem do Emiratów. Mam nadzieję, że dobrą, nowa Pani jest z nami od dwóch tygodni i "docieramy się". Bardzo pomaga mi w domu, szczególnie w gotowaniu, chętnie bawi się z chłopcami i pomimo braku znajomości języka angielskiego dobrze radzi sobie z tutejszą rzeczywistością. Nie wykluczam, że czas odświeżyć stare belferskie dzieje i udzielić Pani kilku darmowych :-) lekcji języka obcego...

środa, 21 kwietnia 2010

Niespodziewana zamiana niań

W zasadzie rację mają Ci, którzy sugerują, że trzeba pisać, jak się coś dzieje. Ale ja, jak się coś dzieje, to działam, a jak załatwione, to wydaje mi się że już nie ma o czym pisać.
Tak się porobiło w prywatnym życiu opiekunki naszych chłopców, która przyjechała z nami do Emiratów, że musiała wracać do kraju w sposób nagły i nieoczekiwany. Zbiegło się to ze służbowym wyjazdem Radka do Stanów. W ciągu dwóch dni, absolutnie zaskoczona zostałam sama z dwójką dzieci. Szczęśliwie udało mi się w pracy załatwić wolne i szczęśliwie po namyśle dziadek zgodził się do nas przyjechać na trzy miesiące tj. do wakacji żeby nam pomóc (najdłuższa wiza, którą można kupić dla osoby z najbliższej rodziny rodzice, dzieci, rodzeństwo - jest na 90 dni). Oboje z Radkiem z tego stresu chyba pochorowaliśmy się, z tą tylko różnicą, że ja chorowałam na miejscu, a Radek w Stanach. Mówię uczciwie byłam wrakiem człowieka, podziwiam wszystkie samotne matki, chylę przed nimi czoła i gorąco pozdrawiam.
Na załatwienie dla dziadka wizy, biletu z pomocą firmy wystarczyło 4 dni. Dzień, a w zasadzie noc, w którym on tu przyjechał, był jednym z najszczęśliwszych w moim życiu.
Teraz próbujemy znaleźć kogoś na zastępstwo dziadka od września. Przepisy w Emiratach są w skrócie następujące. Można zatrudnić legalnie pomoc domową (gosposię, osobę do sprzątania lub opieki nad dziećmi - zwykle jest to kombinacja powyższych obowiązków) jako osoba prywatna pod warunkiem, że się ma wizę rezydentną, zarabia co najmniej 6000 AED (chyba nie jestem tej kwoty na 100% pewna) i osoba ta pochodzi z jednego z kilku krajów, tj. Filipiny, Sri-Lanka, Indie, Etiopia, Bangladesz, i jeszcze chyba dwa, których nie pamiętam. Dla każdego z tych krajów ich rząd ustalił minimalną pensję, jaką należy zapłacić pracownikowi z tego kraju w Emiratach, przy czym dla każdego kraju ta kwota jest inna, w praktyce z tego co słyszałam ludzie nie chcą płacić tych kwot minimalnych (w przypadku Filipin jest to 1600 AED, czyli 450 USD).Umowy są podpisywane 2 - jedna dla celów formalnych na wyższą kwotę, druga zgodnie, z którą jest wypłacana pracownikowi pensja. Ponieważ pracownicy Ci nie płacą podatków, więc żaden US tu nie istnieje, i nie ma jak tego kontrolować. Ci pracownicy są podobno zadowoleni, bo średnia pensja na Filipinach to 50 USD a w innych krajach, z których zatrudnia się tu najwięcej ludzi, jeszcze mniej. Jak widać wszyscy kombinują, nawet bogaci Arabowie, których bez problemu stać na zapłacenie takiej minimalnej pensji, ale po co skoro można płacić mniej? No cóż każdy ma swoje sumienie i nie mnie o tym sądzić, ja tylko raportuję :-)
Formalnie zgodzie z prawem takiemu pracownikowi przysługuje 15 dni płatnego urlopu rocznie i raz na dwa lata pracodawca pokrywa koszty przelotu do kraju pochodzenia.
Długo myśleliśmy i w sumie nadal nie mamy tak stuprocentowego skrystalizowanego planu jak ugryźć ten problem. Raczej zrezygnowaliśmy z osoby z Polski, chociaż to z punktu widzenia dzieciaków byłoby bardzo dobre rozwiązanie. Trudno nam jest prowadzić stąd rekrutację, poza tym raczej marne szanse na znalezienie kogoś kto przyjechałby z nami tu na kilka lat. A coroczny wydatek związany z wizą i wszelkimi formalnościami oraz sporą pensją to daje naprawdę sporą kwotę (około 1500 USD miesięcznie).
Więc postanowiliśmy podejść do tego tak, jak robią to ludzie tu, czyli osoby z krajów wymienionych powyżej. Zapytaliśmy Pań sprzątających w pracy - jedna z nich zaproponowała nam swoją szwagierkę, Panią z 5 dzieci w wieku od 8 do 18 lat. Dzieci miałby zostać pod opieką babci na Filipinach, a Pani miałaby do nas przyjechać. Poza faktem, że Pani po skontaktowaniu się z nią telefonicznie na każde pytanie odpowiadała "Yes, madam", to chociaż to jej decyzja i sprawa jej sumienia, to ja nie jestem ok z zabieraniem dzieciakom matki (widziałyby się z nią raz na dwa lata przez miesiąc). Tak, czy siak, sprawa nieaktualna, bo Pani znalazła zatrudnienie w naszej firmie jako sprzątaczka (firma takich dylematów moralnych z pewnością nie ma).
Wczoraj była na rozmowie u mnie Etiopka. I całkowicie nie zaskoczyło, ani między mną a nią, ani co gorsza między nią a dziećmi. Strój jakkolwiek wytworny (obcisłe ciuszki, złoty pasek, obcasy, ogromne kolczyki, smuga kilkumetrowa perfum) uniemożliwiał bliski kontakt z dziećmi, jak również z dorosłymi o nieuszkodzonym zmyśle węchu. Pani nie ma żadnego doświadczenia w opiece nad dziećmi (nawet nie zajmowała się rodzeństwem), natomiast duże oczekiwania finansowe, które przekroczyły założony budżet (+ 20% względem tych minimalnych rządowych wynagrodzeń) o połowę.
Byliśmy również w jednym z licznych biur pośrednictwa pracy - nie ma problemu załatwią nam kogo chcemy za śmieszną cenę (na nasze pytanie jakie są oczekiwane wynagrodzenia przez takie osoby, padły kwoty stanowiące połowę do dwóch trzecich tych minimalnych rządowych), potrzeba na wszystko 3 tygodnie - Pani w biurze: "O nawet tu jest Pani, możecie ją sobie Państwo wziąć od zaraz.....". Powaliło to nas, grzecznie podziękowaliśmy i wyszliśmy żeby ochłonąć. Bezduszność, bezosobowość z jakim te biura traktują tych ludzi, jak towar, po prostu nas zatkała.
Napisałam również do jednego biura na Ukrainie, ale nie dostałam odpowiedzi, pewnie pomyśleli, że jestem stręczycielką i szukam Ukrainek do agencji towarzyskich w ZEA...
Ciąg dalszy tej historii mam nadzieję nastąpi...

niedziela, 14 lutego 2010

Przymusowy areszt domowy




Nasz dom to pierwszy od lewej strony, mieszkamy na najwyższym piętrze.

Rozchorowałam się - od klimy, stresu, chaosu, niepewności, złapałam zapalenie zatok i gardła a teraz to i nawet oskrzeli. Dostałam kilka dni zwolnienia, z których skwapliwie korzystam, mając nadzieję, że pomogą mi się pozbierać do kupy. Z finansowego punktu widzenia za pierwsze 15 dni płacona jest całość, za kolejne 30 dni połowa, za następne dni nic (w ujęciu rocznym!!!), więc na razie nic nie tracę.
Warunki opieki zdrowotnej są raczej komfortowe. Mamy ubezpieczenie państwowe (taki nasz NFZ), które jest honorowane w niewielu miejscach, panuje tam dziki tłok, ścisk i trzeba czekać, no chyba, że jest się białą kobietą, wtedy wchodzisz bez kolejki - widać wszyscy traktują Cię jak morową zarazę.
Jednak dzięki łaskawości naszego sponsora cała rodzina ma ubezpieczenie prywatne, które jest honorowane wszędzie, ale częściowo przez nas płatne (50 AED ryczałtem za każdą wizytę, leki w większości bezpłatne - oprócz tych do stosowania zewnętrznego i profilaktycznych, być może jakieś jeszcze, ale na razie z tymi mieliśmy do czynienia, na usługi dentystyczne zniżka 20%). Jak na razie korzystamy z usług miejscowego szpitala prywatnego, który przypomina luksusowy hotel. Obsługa nienaganna i muszę powiedzieć, że standard leczenia zaskakująco wysoki. Wymazy z gardła, posiew plwociny, badanie krwi - absolutnie na tym nie oszczędzają. Jedynie jestem rozczarowana trochę usługą dentystyczną - wzięłam moich chłopaków na kontrolę i fluoryzację. U Leszka dziur nie stwierdzono, fluoryzacja jako taka bardzo staranna, ale zęby nie zostały wyczyszczone przed, a na Podleśnej w Warszawie to standard. Wiktorowi Pani sprawdziła zęby (ale nie jestem przekonana, czy dokładnie, chociaż robiła to dwa razy na moją prośbę), orzekła że ubytków nie ma, ale powiedziała, że takim małym dzieciom, to fluoryzacji się nie robi w gabinecie, tylko w domu codziennie specjalnym preparatem (obstawiam, że to dlatego, że Wiktor wrzeszczał wniebogłosy, a tu małe dzieci się traktuje jak święte krowy - jakakolwiek przemoc, choćby w najbardziej uzasadnionym celu, to zbrodnia). Zamierzam szukać specjalnej kliniki pedodontycznej, pewnie w Dubaju.
Jeszcze nie zbadałam opieki pediatrycznej, jak to wygląda, czy są jakieś terminy kontroli, jak pilnują szczepień, itd.
Chociaż ostatnio słyszałam, że w przypadku poważnych problemów zdrowotnych (czytaj, zapalenie wyrostka robaczkowego...) tuziemcy wolą korzystać ze szpitala państwowego.

piątek, 12 lutego 2010

Trochę przemyśleń o zaletach i wadach

Tym razem nie będzie śmiesznie. Samo życie. Wiele godzin przegadaliśmy na temat co zyskaliśmy, a co straciliśmy przyjeżdżając tu i jaki jest bilans.
Zdecydowanie na plus trzeba zaliczyć bezpieczeństwo - brak agresji, przemocy, narkotyków, pijaństwa - nie łudzę się, że tego nie ma w ogóle, ale można wyjść na ulicę samemu o każdej porze dnia i nocy, zostawić otwarty samochód, czy zakupy pod klatką schodową. Wszelkie zagubione dokumenty (a także karty bankowe) znajdują się jak na razie bez problemu.
Na plus dla Radka na pewno trzeba zaliczyć możliwości rozwoju zawodowego i wynagrodzenie, biorąc pod uwagę sytuację i perspektywy zawodowe przed wyjazdem. Dla mnie to akurat póki co idzie na minus, bo chociaż pozycję zawodową mam niby lepszą niż w Polsce, to jednakże tylko na papierze, w praktyce na nic się to jak na razie nie przekłada, a kasa chociaż w przeliczeniu na złotówki trochę większa, to jednak życie tu jest droższe i tę nadwyżkę pożera (a raczej my ją pożeramy).
Póki co aura też na plus, ale to niestety wkrótce się zmieni, obezwładniające upały zaczynają się w kwietniu i królują do końca października. Od czerwca do września nie wychodzi się na dwór na dłużej niż to bezwzględnie konieczne co obejmuje odległość od drzwi budynku do drzwi auta i odwrotnie.
Na plus jest też znormalizowany czas pracy i zasadniczo nie trzeba pracować w domu i w weekendy (co dla odmiany ma znacznie głównie dla mnie, bo do wyjazdu czas pracy i czas okołopracowy zajmowały mi średnio 12 godzin dziennie + często praca w weekendy w domu lub nawet w firmie), ale jakoś nie odczuwamy nadwyżek czasowych, rozmywają się z powodu ciągle jeszcze niezbyt zorganizowanego życia i stresu związanego z pracą.
Na minus zdecydowanie izolacja towarzyska - nie udało nam się znaleźć jeszcze ludzi, z którymi można byłoby spędzać wolny czas, mało prawdopodobne aby udało się nam ich znaleźć w pracy, a poza pracą w zasadzie nie bywamy, bo nie ma gdzie - chodzimy na arabski (trudny język z uwagi na totalnie inny alfabet, gramatykę i melodykę języka, na razie po 2 miesiącach nauki nie możemy się poszczycić jakimiś sukcesami), jest z nami w grupie Brytyjka, ale zawsze po lekcji szybko wychodzi i widać, że nie ma ochoty na nawiązywanie bliższych znajomości, w każdą sobotę jeździmy do Dubaju i tu liczyliśmy na rodziców dzieciaków z dubajskiej szkoły, ale póki co jakoś rozmowy się nie kleją.
Dla mnie akurat praca jest póki co zdecydowanie na minus i to jest bardzo długa historia. W skrócie firma nie jest gotowa zaufać białej kobiecie z doświadczeniem. Na początku wszystko wyglądało nieźle, naprawdę były tylko małe zgrzyty, ale z początkiem roku gwałtownie zmienił mi się szef z muzułmańskiego Pakistańczyka, który wiele lat pracował w międzynarodowych korporacjach zagranicą na bardzo arabskiego Araba (pochodzenie: Arabia Saudyjska; strój: tradycyjny; poglądy (zwłaszcza dotyczące roli kobiet w społeczeństwie): równie tradycyjne). I chociaż jestem silna i zaprawiona w różnych rodzajach dyskomfortu zawodowego, na to nie byłam przygotowania.
Różnice kulturowe - OGROMNE - podejście do życia, ludzi, pracy, spraw wielkich i małych - totalnie inne. I to jest na pewno na minus, przynajmniej na razie póki wszystko dla nas jest nowe i rozpaczliwie szukamy punktów zaczepienia w nowej rzeczywistości.
W ramach jednego z takich rozpaczliwców próbowaliśmy nawiązać znajomość z nauczycielką jęz. angielskiego, która przychodzi do Leszka i która jest jednocześnie mamą kolegi z Leszka klasy - zaprosiła kiedyś Leszka do siebie po szkole i my potem pojechaliśmy go odebrać na nieszczęście z Wikim, w domu zapanował totalny chaos - pięcioro dzieci w wieku od roku do sześciu lat i chociaż zapraszała nas na herbatę to bez trudu wyczułam, że to uprzejmość i zdecydowanie oczekuje od nas odmowy, której zresztą rychło udzieliliśmy i odjechaliśmy zazdroszcząc im pięknego dużego ładnie urządzonego domu ze sporym basenem zaraz za płotem i niearabskimi sąsiadami wokoło.
Teraz będzie próba numer dwa przez forum internetowe - planuję dać zwykły anons typu: "Miłe małżeństwo w średnim wieku z wieloletnim stażem i dwójką słodkich dzieciaków zapozna..."

niedziela, 31 stycznia 2010

Samochód

Słowo wprowadzenia.

W Emiratach transport publiczny jest słabo rozwinięty. Jeździ tylko trochę autobusów, kolei brak, można ewentualnie skorzystać z samolotu ;-)

W samym Ras Al-Khaimah komunikacji miejskiej nie ma wcale. Jeździ się wszędzie taksówkami, ewentualnie do innych miast autobusami. Posiadanie samochodu jest tutaj zdecydowanie potrzebą z gatunku podstawowych.


Z naszym samochodem historia wyglądała tak:

Na początku, zanim jeszcze przyjechała moja rodzina, rozpocząłem poszukiwania samochodu.

Nie miałem pieniędzy żeby go kupić za gotówkę. Zakup używanego zdecydowanie mi odradzano (problemy z serwisem itp.). Zatem pozostał zakup nowego auta o charakterze rodzinnym.

Tu najpopularniejsza jest Toyota. Nowe Camry można kupić za około 80 000 AED. Pojechałem do lokalnego dealera i dostałem dobra ofertę. Poszedłem do banku.

Przed przeprowadzka z PL zaczęliśmy współpracę z bankiem HSBC jako ze ma on oddziały zarówno w PL jak i w UAE (jeden z największych banków na świecie). Po przyjeździe tutaj dostałem od mojej firmy list polecający do banku, który to list miał mi pomoc w uzyskaniu kredytu.

Niestety Bank po 6 tygodniach zastanawiania się odrzucił mój wniosek, zwodząc mnie i stawiając coraz bardziej egzotyczne wymagania (włącznie z dostarczeniem mojej historii z banku w PL).

A tymczasem Rodzina juz dawno przyjechała i nawet byliśmy na Dubaj Motor Show, po którym stwierdziliśmy, ze tak naprawdę to pasuje nam wszystkim Audi (moja stara miłość, jeszcze sprzed Saaba). W tym czasie czekaliśmy jeszcze na odpowiedź z HSBC. Ostatecznie dostaliśmy odmowę.

Stanęliśmy zatem na początku drogi :-(


Rozpoczęliśmy drugie podejście do tematu.

Sprawdziliśmy – Audi ma swojego dealera w Dubaju z serwisem itd.

Pojechaliśmy, dostaliśmy ofertę na A6 i Q5 (w bardzo podobnej cenie i wyposażeniu) – samochody na miejscu, dostępne w ciągu tygodnia od podpisania umowy.

Tym razem postąpiłem po arabsku - popytałem w firmie kto mi może pomóc (personalnie).

I okazało się, ze żona jednego z managerow z działu finansowego pracuje w dziale pożyczek w lokalnym banku.

Przenieśliśmy konto do tego banku, poczekałem tydzień na najbliższą wypłatę (akurat zbliżał się koniec miesiąca) i po kolejnym tygodniu zaniosłem kolejny list polecający z firmy i złożyłem aplikacje o kredyt samochodowy na 180 000 AED.

Stwierdziliśmy ze jak spadać drugi raz, to z porządnego konia.

I o dziwo, po 4 dniach dostałem ten kredyt!

Tak oto zostałem klientem Emirates Islamic Bank :-)

Ostatecznie zdecydowaliśmy się na Q5 ze względu na wysokość lokalnych krawężników, brak miejsc do parkowania (często staje się tu "w polu") i potencjalną możliwość wycieczki na pustynię (4x4 na pewno się wtedy przyda).

Samochód ma co prawda obciążoną hipotekę (tak – dostałem kredyt hipoteczny na samochód!!!), ale kredyt „się spłaci” a samochodem już pomykamy, co bardzo ułatwiło i umiliło nam sytuację.


W tym kawałku naszego życia tu zrobiło się fajnie.